Listopad nie jest w branży produkcji eventów miesiącem “żniw”, dlatego może właśnie teraz naszło nas na przemyślenia, jaka jest recepta na udaną organizację i realizację imprezy integracyjnej?
Choć długoletnia praca w “przemyśle spotkań” i zrealizowanie produkcji liczone już w tysiącach, nie służy pełnemu utrzymaniu entuzjazmu przy każdej organizacji eventu, to daje spory materiał poglądowy i porównawczy, jak to wszystko działa.
Często w “sezonie” mimo, realizowania eventów z dużymi budżetami i na tak zwany “wysoki połysk”, pojawia się problem w złapaniu odpowiedniej “chemii” z klientem i uczestnikami. Nie rzadko rozprawiamy nad tym, dlaczego mimo udanej realizacji, pełnego profesjonalizmu, uniknięciu “fuckupów” wszelakich i ogólnie sukcesu realizacji, to w głębi duszy nie mamy 100 procentowej satysfakcji. Dlaczego nie odczuwamy takiej radości, jak po swoich pierwszych imprezach, w których było wiele niedociągnięć i powiedzmy to szczerze, człowiek zostawiał sobie trochę miejsca na zwykle kontrolowaną, ale improwizację.
Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej dociera do mnie, że wtedy po prostu się tym bawiłem. Integrowałem się z tymi ludźmi tak samo jak oni integrowali się we własnej grupie, przeżywałem event, nie jako osoba sterująca nim z boku, ale jako jego uczestnik.
Zdajemy sobie sprawę, że zawód “Event Managera” to jedno z bardziej stresujących zajęć, a ilość “elementów układanki”, które należy skoordynować podczas każdej realizacji może przyprawić o zawrót głowy. Dochodzi do tego zmęczenie, odpowiedzialność, kontakt z klientem, podwykonawcami itd. Dlatego wiele osób znających się “na rzeczy” zapyta “gdzie tu miejsce na zabawę?” I ciężko się z nimi nie zgodzić.
Wczoraj, podczas nieciekawej pogodowo listopadowej niedzieli, mieliśmy okazję organizować mały event dla 12 osobowej grupy. Może dlatego, iż nie była to realizacja priorytetowa, ani nie musieliśmy potem jechać na kolejną imprezę, a 2 noce wcześniej spaliśmy normalnie we własnych wyrkach, to wspólnie doszliśmy do wniosku, że nasza satysfakcja była nawet większa niż po wzorowo zrealizowanej gali z fajerwerkami, laserami, artystami, confetti i rozdmuchanym budżetem.
Mały scenariusz kreatywny, fajna grupa, dobry kontakt, luz i dobre nastawienie. Bawiła się grupa, bawiliśmy się i my. To był jeden z tych momentów, po których wcale nie marzy ci się jedynie “szybka zwijka” i powrót do domu na latającym dywanie.
Może to jest właśnie recepta na udaną imprezę?